niedziela, 19 października 2014

7 rozdział ;)

Ostatnio było z dedykacją dla Anki to dzisiaj dla Dorci :)
O tych kilku czytelników trzeba dbać.
VII rodział
Misja
Z punktu widzenia Hermiony:                                           
            Po śniadaniu składającym się z nie wiadomo czego, smakującym jak nie wiadomo co w towarzystwie Maxima – 19-letniego tubylcy wyruszyliśmy w drogę do wioski, w której moi rodzice dobroczynnie są dentystami. Tak bardzo chciałabym ich z powrotem. Chciałabym opowiedzieć im co robiłam i dlaczego musiałam wymazać im się z pamięci. Przez to, że nie są czarodziejami, będę musiała skracać te opowieści, bo wielu spraw nie zrozumieją. Szkoda, że są mugolami. Ale cóż… Takie życie…
            Maxim prowadził rozmawiając z państwem Weasley i George’m. Ja i Ron szliśmy za nimi słuchając o czym mówią. Ron jadł banana, którego zerwał wchodząc na drzewo (udając przy tym goryla), po czym z tego drzewa spadł, twierdząc, że ćwiczył szybką ewakuację. Właśnie za to kocham Rona. Ogólnie na tym obszarze Afryki panuje susza, a my  idziemy przez równikową, duszną dżunglę. Maxim specjalnie wybrał tą trasę żeby nam pokazać ten mikroklimat. Okazuje się, że Amerykanie testują nowe technologie i nawadniają obszar o wymiarach 4km2. Ciekawa i pożyteczna sprawa. Ludzie z tego regionu przez to mogą tu żyć.
             Pół dnia szliśmy, ale w końcu doszliśmy! No wreszcie! Moje nogi już odmawiały posłuszeństwa. Wioska nie różniła się dużo od poprzedniej. Była co najmniej raz większa i hodowano w niej więcej zwierząt. Do jednego afrykańskiego domu stała kolejka ludzi. Stał też tam zaparkowany samochód. Niektóre ciekawskie dzieci zaglądały przez dziurki w ścianach i patrzyły co dzieje się w środku. Maxim powiedział, że tam są moi rodzice, a sam poszedł przywitać się z kumplami. Tu też się na nas wszyscy patrzyli jak na małpki w zoo, a dzieci obleciały nas wokoło, chcąc nas dotknąć, przytulić.
- No to jaki jest plan? – spytał Ron, który szczególnie cieszył się, gdy dzieci sobie poszły bo jego rude włosy szczególnie przyciągały.
- Trzeba na osobności pomówić z Grangerami, a wtedy ktoś z nas rzuci na nich zaklęcie przypomnienia. – rzekł pan Weasley
               Myśleliśmy, że spotkamy ich przy obiedzie, którego akurat w tej wiosce wszyscy jedzą wspólnie, siadając na długich ławach. Niestety pewna kobieta powiedziała nam, że państwo Wilkinsowie (bo tak się teraz nazywają moi rodzice) mają tyle pracy, że zjedzą w tym prowizorycznym gabinecie stomatologicznym. No tak, zawsze byli pracoholikami. Zmieniliśmy plan działania. Będziemy czekać do wieczora, aż moi dentyści wyjdą z tego domku. Wtedy rodzice Rona odwrócą uwagę moich rodziców, a ja od tyłu rzucę na nich zaklęcie.
               Plan był dobry. Czekaliśmy ze dwie godziny rozmawiając z mieszkańcami wioski. Opowiadaliśmy im o życiu w Anglii, a oni rewanżowali się tym samym opowiadając o tutejszym życiu. Niektóre rzeczy bardzo nas zaskoczyły…
              W końcu ostatni na dzisiaj pacjent wyszedł, a my wkroczyliśmy do akcji. Otwieramy drzwi. Patrzymy… A tam obcy dentyści i to jeszcze dwie kobiety. Trochę nas zamurowało. Stanęliśmy bez słowa jak wryci. Nie ukrywam, ja już miałam łzy w oczach, a w głowie najgorsze scenariusze, ale na szczęście odezwała się Ginny:
- Dzień dobry, szukamy państwa Wilkinsow.
- Witam – odpowiedziała jedna z kobiet – oni są po drugiej stronie wioski, tak w ogóle nazywam się Minerwa, powiedziała z uśmiechem, na co chłopacy parsknęli śmiechem. [Ale mi się rymło XD J]- Nikt nam nie powiedział, że są tutaj dwa gabinety – ciągnęła Ginny – a jak tam dojść? – spytała
- Prosto, główną alejką wioski i w ostatnim domu po lewej ich znajdziecie.
- To dziękujemy, na pewno tam są?
- Tak, na 100%.  Powodzenia życzę.- usłyszeliśmy wychodząc.
               Domek stał, a do niego kolejka ludzi, ale tym razem nie czekaliśmy, mieliśmy już dosyć wszystkiego, państwo Weasley od razu ruszyli do akcji. Otwarli drzwi.
- Mamo! Tato! – Wyrwało mi się – Oj, przepraszam – już chciałam do nich pobiec, ale Ron powstrzymał mnie. Spojrzeli na mnie jak na kogoś obcego, do tego wariatkę. Nigdy więcej takich zaklęć!
- Ta dziewczyna jest chora, witam – powiedział pan Weasley, podając rękę moim rodzicom – możemy porozmawiać na zewnątrz – zapytał ich, wskazując drzwi.
- Pewnie, o co chodzi? Kim jesteście? – spytała moja mama, gdy wychodzili. Wiedziałam, że powinnam teraz rzucić zaklęcie, ale samej mi się jest do tego trudno przyznać, zapomniałam je.
-  Hermiona, co jest? – spytał mnie Ron
- Jak szło to zaklęcie?
- Co? Ty?! Zapomniałaś je?- zdziwił się
- A wy je pamiętacie? – zapytałam wszystkich, niestety popatrzyli tylko po sobie.
- Myślałem, że ty je znasz. – skomentował Harry
- To ja pójdę po mamę. – powiedziała Ginny
- Co jest? Czemu jeszcze nie rzuciłaś zaklęcia? – zwróciła się do mnie pani Weasley
- Zapomniałam je. – oznajmiłam
- Ja nie znam tego zaklęcia, ale czekaj, czy to nie było coś w stylu Nemo coś tam?- zapytała
- Tak! Nemento, Momentis, a już wiem Nementosis!!! -  Wyjęłam różdżkę i wycelowałam w rodziców.
- Hermiona? – powiedział tata

No to trochę spóźniony nowy rozdział. Mam nadzieję, że wam się spodoba i go ogarniecie.


piątek, 15 sierpnia 2014

6 rozdział :)

Krótkie streszczenie poprzednich rozdziałów, gdyż pewnie ich nie pamiętacie:
1. Harry zabił Voldemorta i cieszy się w spokojem
2. Reszta świata czarodziejów poprzez media dowiaduje się jak trójka przyjaciół pokonała Voldemorta (horkruksy, rok bez szkoły)
3. Ron kręci z Hermioną, Harry z Ginny ich śledzą, później wspólnie idą do Hagrida.
4. Po pogrzebie wszystkich zmarłych w bitwie o Hogwart, pan Weasley mówi, że kupił dom.
5. Wszyscy Weasleye, Harry i Hermiona są zajęci urządzaniem swoich nowych pokoi.
6. Hermiona oznajmia, że chce znaleźć rodziców, którym wymazała siebie z pamięci i przywrócić im tą pamięć.
7. Harry, Ron i Hermiona jadą pociągiem do domu Hermiony. Jenak nikogo tam nie zastają, sąsiadka, której podają się za pracowników radia, mówi im, że wyjechali leczyć zęby czarnoskórym w Ghanie.

Ze specjalną dedykacją dla Anki :)
VI rozdział
Wyjazd
Oczami Georga:
               Spakowałem się. Za godzinę deportujemy się razem z rodzicami , Harrym, Ronem, Ginny i oczywiście z Hermioną do jakiegoś miasteczka w Ghanie. Percy i Charlie nie jadą, bo pracują, Billy z Fleur też już wrócili do Muszelki. A propos Perciego – jednak dobry z niego brat, nie jest taki sztywny jak wszyscy myślą, znaczy sztywny to on jest, ale ostatnie trzy tygodnie pocieszał mnie po stracie Freda. Czasem nawet w nocy, gdy myślałem, że on śpi i cichutko  chlipałem to wstawał i szczerze rozmawialiśmy.
                Za bardzo nie chcę tam jechać, ale rodzice chyba się o mnie martwią, bo przekonali mnie bym zamknął sklep i jechał z nimi. Mają rację, w domu bym się tylko nad sobą użalał. Jeszcze popadłbym w jakąś depreche, czy coś. Nie no, muszę powiedzieć, że wszystkie moje dotychczasowe problemy mniejsze, większe zamieniałem w zabawę i o nich nie myślałem. Ale strata brata, a do tego brata bliźniaka to już za dużo jak dla mnie. Byliśmy tacy… „zawsze razem”. Jasne, że po każdym z członków rodziny bym płakał, ale czemu akurat śmierć wybrała jego? Mogła nas obu zabrać. Przecież to tak jakbym stracił duszę. Bez Freda to nie życie. Wszystko jest takie… hmm mało śmieszne.    
                   - Wszyscy mają swoje plecaki? – zapytał tata, gdy wylądowaliśmy w dżungli pod jakimś drzewem w Afryce – Jeśli tu nas przydeportowało, to oznacza, że państwo Granger są niedaleko. Pamiętajcie jesteśmy turystami! – gdy tata to oznajmił wydarzyły się trzy rzeczy, jedna po drugiej.                                                                                                                                                     
Po pierwsze Ron zaczął się wydzierać wniebogłosy, po czym zemdlał. Po drugie zorientowaliśmy się, że zobaczył dość dużą tarantule ( oczywiście Aragok był ze czterdzieści razy większy ). Po trzecie trójka około ośmioletnich murzynków z dzidami , których wcześniej nie widzieliśmy jakimś cudem zeskoczyła z drzew i z tymi dzidami szli w naszą stronę. W pierwszej chwili nie wiedzieliśmy czy uciekać czy się bronić, ale na szczęście najmniejszy z nich zapytał kim jesteśmy i co tu robimy. Mama wyjaśniła, że jesteśmy turystami z Anglii i szukamy państwa Granger. Chłopiec nie wiedział o kogo chodzi, ale powiedział żebyśmy za nim poszli.
Niedaleko była wspaniała wioska otoczona przez dżunglę. Wyglądała tak jak zwykle pokazują Afrykę na filmach.  Ludzie mieszkają tu w okrągłych domkach pokrytych słomą. Są tu jeszcze ze cztery domy kwadratowe pokryte ogromnymi liśćmi palm. Gdy szliśmy czarnoskórzy z uśmiechem patrzyli się na nas jak na małpki w zoo, w każdym razie my tak na nich. Wszyscy byli ubrani na kolorowo.
Kiedy rozmyślałem sobie o tym, że świat jest piękny i muszę go zwiedzić to zeszła się cała wioska. Ludzie poprzynosili ze sobą bębny i inne różne instrumenty własnej roboty. Ustawili się w kółko tak, że my byliśmy w środku. Z koła wyłonił się najbardziej pomalowany i pomarszczony człowiek, strzelam, że najstarszy z tej wioski. Powitał nas i zaprosił do wspólnej zabawy po angielsku, a później krzyknął coś do reszty ludu w ich języku i wszyscy zaczęli tańczyć, grać i śpiewać. Później wciągnęli nas do koła i bawiliśmy się razem z nimi. Wszystko działo się tak szybko, że dopiero po jakichś trzech godzinach powiedzieliśmy temu najstarszemu po co przyjechaliśmy. Goltat ( tak się nazywał ) powiedział, że byli tu dentyści, ale nazywali się Wilkinsow i dziś rano poszli 5km dalej do innej wioski leczyć zęby. Hermiona wydała z siebie coś w stylu: ahh. Spojrzeliśmy na nią. Chyba chciała nam coś powiedzieć.
                Spaliśmy w jednym z tych małych okrągłych domków i ledwo się mieściliśmy na podłodze, a i tak jeszcze wnętrze polepszyliśmy co nie co czarami. Nas było siedmiu, a normalnie mieszka w takim domku 20 osób. Masakra, takie spartańskie warunki.
                 Hermiona wczoraj przed kolacją ( składającą się z przywiezionych batoników ) powiedziała, że zapomniała o czymś ważnym, a mianowicie, gdy wymazywała rodzicom siebie z pamięci to jeszcze wkodowała im, że nazywają się Wendell i Monika Wilkinsowie. Co oznacza, że pod takim nazwiskiem musimy ich szukać. Przyznała się, że wkodowała im coś jeszcze, ale nie wie co. Chyba było jej się ciężko do tego przyznać, bo ze cztery razy się tłumaczyła. No cóż, jest przecież profesjonalistką.

                 

Wstawiam też zdjęcie takiego domku, gdzie oni spali.

W te wakacje jeszcze będzie jeden rozdział prawdopodobnie. :)

Wilczyco powiedz siostrze, że wstawiłam rozdział, bo zdaje się, że czytała.